Impresje Cypryjskie
HISTORIA CYPRU
Siedzę sobie na
przystanku w Larnace bardzo nieprzytomna i nie do końca zdecydowana… czy mam
jechać dziś do Nikozji (stolicy Cypru) czy zostać w Larnace, czy może pojechać
do Ajia Napa a może do … małej miejscowości, w której mieszkają dwie panie
poznane na przystanku. I martwię się, że jednak nie wzięłam swojej czarno –
białej chusty, bo mogłabym przykryć nogi, bo trochę głupio się czuję z gołymi
nogami, a trochę za ciepło jest żeby założyć getry. Moje małe zmartwienia… No i nie wzięłam ze
sobą paszportu; w ogóle o tym nie pomyślałam, więc nie będę mogła przejść do
Tureckiej Nikozji. Wszak do lat 60. dwudziestego wieku cała piękna wyspa
znajdowała się pod brytyjskim panowaniem i była zamieszkiwana przez Greków, ale
i Turków. W wyniku zamachu stanu na
Cyprze więcej niż jedna czwarta ludności mieszkańców została najprościej mówiąc
usunięta. Podczas masakry na ludność –
najazd turecki zakończył się proklamowaniem uznawanej jedynie przez Turcję -
Tureckiej Republiki Cypru Północnego i podziałem wyspy. Dramat.
No i popijam winko
pyszne, czerwone z plastikowej zmiażdżonej butelki, która wcześniej służyła mi,
jako prowizoryczny termofor. Źle spałam dzisiejszej nocki, za długo malowałam
wczorajszego wieczora i byłam bardzo szczęśliwa z tego malowania, bo pięknie mi
„wyszły” oczy… a to „szczęście” późno wieczorne… nie wróży u mnie „dobrej nocy”
i następnie „dobrego dnia”.
… I tak jest ciągle… i
nie potrafię oprzeć się „niezdrowemu szczęściu”. Późnowieczornemu lub późnonocnemu, bo i tak
bywało. Może dziś będzie lepiej, prawie
na 100% będzie lepiej, bo zauważyłam nie tylko ja, ale zauważyła to też moja
córeczka, że co drugi dzień u mnie jest „lepszy”… a czasem nie miewam w ogóle
„lepszych” dni. Żyję całymi dniami jak „zombie” … na pograniczu istnienia i
nieistnienia…. I to „istnienie” sprawia ogromny ból.
DBAJMY O NASZĄ ZIELONĄ PLANETĘ
Ale to dziś będzie dobrze…
jestem na wakacjach i właśnie wsiadłam do autobusu do Nikozji i będzie
pięknie. Siedzę n32a pierwszym siedzeniu w
mojej ukochanej pozycji, stąd pięknie widać świat. Chyba kupując bilet.. „Chuchnęłam” panu kierowcy pysznym, głogowo –
czerwonym, najtańszym w mieście winkiem – prosto w twarz… i nie wiem czy
podróżny może pić wino w cypryjskim dalekobieżnym autobusie…, ale ja
„zakamuflowałam” moje winko w pogniecionej, plastikowej, znalezionej na plaży butelce,
(bo staram się dbać o cudną planetę Ziemię i nie jest to piękne, gdy zamiast
roślinek w oliwnym gaju wyrasta plastik obok plastiku). Dlatego staram się, aby
każdy plastik w moim użyciu był wykorzystany wielokrotnie lub odłożony do
utylizacji wiem, że wszyscy wyzywają mnie od „ głupków”, bo mówią, że
posegregowane plastiki trafiają na wspólne śmietnisko…, ale „dobro” zaczyna się
od małych czynów i są entuzjaści dbającej o naszą zieloną planetę i osiągają
olbrzymie sukcesy.
Przez całe życie miałam obawy i jeszcze nie przestało mnie to tak do końca dręczyć…, bo przez moje długie 55letnie życie przeszłam bardzo z prawie zerowym poczuciem własnej wartości i ciężko będzie mi je zbudować od nowa, ponieważ 18 lat nie spałam i mam absolutnie wyniszczony przez niespanie, anoreksję i bulimię inne choroby organizm i taka niemoc „normalnego” życia, powoduje, że nie czuję się człowiekiem, mogę tylko udawać, bo nikt nie zrozumie, kto tego nie doświadczył. Ale to jest „MOJA HISTORIA”. Tak napisana i chcę opowiedzieć ją po swojemu „bez ściemy”.
I przybyłam do Nikozji,
dziwnej stolicy z granicą pośrodku miasta, rozdzielającą dwa światy. Świat Turków trochę nachalnych i trochę
prymitywnych, sorki, czasami bardzo prymitywnych, przynajmniej, jeśli chodzi o
facetów, którym religia i kultura wypaczyła mózgi, pewnie jest to niezupełnie
sprawiedliwy osąd i nie wszystkich Turków dotyczy. Kiedy byłam z moją córeczką
w tureckiej części Cypru w pobliżu Kyrenii poznałyśmy uroczego Turka, który
chyba trochę był zachwycony moją osobą i troszeczkę ja zauroczyłam się jego
szarmanckim zachowaniem iście pięknym angielskim z arystokratyczną nutką dostojności.
(Piszę podczas powrotu do Larnaki i jest dość ciemno, więc czasami mogę napisać
coś dwa razy, ponieważ nie widzę dokładnie tego, co wcześniej napisałam…)
a jednocześnie przez swoją prymitywność bardzo fascynujący, bo inny, a my ludzie lubimy poznawać inność, o ile ta inność jest przyjacielska, nie wroga.
a jednocześnie przez swoją prymitywność bardzo fascynujący, bo inny, a my ludzie lubimy poznawać inność, o ile ta inność jest przyjacielska, nie wroga.
"ZALOTY"
…. Kilka razy
wybrałyśmy się z moją córeczką na wycieczkę w pobliskie góry i doszłyśmy do
małej wioski i jakichś dwóch młodych chłopaków waliło bardzo głośno młotami w
coś… i nagle, gdy ujrzeli dwie kobietki w tym jedną przepięknej urody w ładnej,
dziewczęcej sukieneczce – to potraktowali nas, jako zjawisko nadprzyrodzone, –
jako cud od Allaha i zamarli w bezruchu i osłupiali…. I to było takie urocze,
bo w Polsce nikt nie traktuje kobiet czy dziewczynek ładnie ubranych, jako
„anioły od Boga”.
… Opowiem jeszcze o
„zalotach” tubylców w Tureckiej części Cypru… takie „zalotowe impresje”…
Pan „sklepikarz”, któremu „wpadłam w oko”, gdy spytałyśmy czy ma wodę bo nie mogłyśmy znaleźć w sklepiku – zaprowadził nas do swojego magazynu i pokazał całe palety wody – uroczo udając obrażonego. „Ja nie mam wody?” Delikatnie nie omieszkał musnąć mojego dość odkrytego ciała.
Innym razem wyraźnie popisywał się jazdą skuterkiem – wyskakiwał nim w
powietrze a na tylnym siedzeniu miał małego ok. 6 letniego, chyba zachwyconego
wyczynami tatusia, chyba synka…
…. Któregoś dnia
poszłyśmy z Vanesską na dość odległą od naszej miejscowości plażę. I Plaża
okazała się rodzimą własnością Turków. I
tu Vanesska traktowana była jak Królewna, choć ona zdawała się tego w ogóle nie
zauważać. „Ziewała” nie racząc nawet spojrzeć się na chłopca ze 2 -3 lata
młodszego od niej – uwijającego się wokół „Królewny”. Wysprzątał wokół każdy
śmieć – przeniósł leżaki, zagadywał, był na „każde łaskawe skinienie”...
...Kiedyś wybrałyśmy się
na kolejną wycieczkę w pobliskie góry i „padłam z głodu” to znaczy, że raptem
tracę siły i nie mogę dalej iść, bo tak bardzo mi słabo „z głodu”… i
postanowiłyśmy coś kupić… a w okolicy pustkowie, żadnego supermarketu… ale
dotarłyśmy do jakiejś malutkiej miejscowości i o dziwo była tam jakby
„restauracja” i ucieszyłam się , bo nie miałabym siły wrócić do domu. Zamówiłam
jakieś danie na wynos jakby Kebap… ooooooj… tego nie dało się zjeść, to było
obrzydliwe… jakaś ciapa o przedziwnym smaku. Po drodze spotkałyśmy wygłodniałą,
miauczącą, cudną kotkę w ciąży. Próbowałyśmy poczęstować kotkę naszym kebapem…
ale … stanowczo odmówiła… wolała głodować…
...Kilka razy zgubiłyśmy się w naszych
„górach” ( tak naprawdę były to niskie górki z małymi wioskami w pobliżu
naszego hotelu) i z duszą na ramieniu „krążyłyśmy” przerażone, nie wiedząc w
którą stronę pójść… kiedyś… "zbłądzone", nie mając pojęcia czy podążamy we
właściwym kierunku, a trzeba zaznaczyć, że akcja działa się późnym wieczorem a
nawet w nocy… co potęgowało napięcie i strach u dwóch „dziewczynek” absolutnie
pozbawionych zmysłu orientacji … i weszłyśmy do jakiejś wioski…. I przechodzimy
„zagubione” koło zbiorowiska ciemnych, "strasznych", młodych Turków…, ale zebrałam
się na odwagę i grzecznie prosiłam o wskazanie kierunku powrotu… i okazali się
mili i jak umieli, tak pomogli. Więc nie każdy Turek jest straszny....
I na razie to tyle o Cyprze…,
ale będzie więcej…, bo działo się więcej….
Przybyłam do Nikozji… przez cały tydzień pobytu nie byłam głodna, bo
bardzo się rozchorowałam, a w chorobie nie chce się jeść, a tu tuż po
przyjeździe do Nikozji „padłam z głodu” i odwiedziłam miłego pana Turka i
kupiłam Kebaba. Zjadłam zachwycona i podzieliłam się z „wygłodniałymi” kotami
cudnej urody…;)
Komentarze