Garance Dore - inspirująca
Ubrania są po to, żeby ci pomóc, a nie żeby
zrobić z ciebie kompletnie inną osobę. Mnie pomogło znalezienie rzeczy, w których
czuję się PEWNA SIEBIE – Garance Dore.
Bardzo
zaciekawiły mnie słowa znanej blogerki modowej Garance Dore. Jak to? Czy
pewność siebie nie wynika przypadkiem z wnętrza człowieka? Czy nie jest
wynikiem ciężkiej pracy z psychoterapeutami, bezustannymi rozmowami z Duszą,
czytaniem tysiąca poradników jak uleczyć wewnętrzne, zastraszone dziecko? No
chyba, że… ktoś to dostał po prostu w PAKIECIE od Boga i to po prostu ma –
szczęśliwiec. Chyba znam przynajmniej jednego takiego szczęściarza. Kupiłam Glamour,
jako osłodę ciężkiej nocy (bo nie przespana kolejna) lecąc na Cypr. Tam
znalazłam i przeczytałam artykuł Alicji Szewczyk Garance Dore zaczyna od
nowa. I już następnego dnia po przylocie do hotelu przekonałam się, że ubrania
mają wpływ na poczucie własnej wartości – szczerze - nigdy wcześniej nie
zwróciłam na to uwagi. Kocham ubrania miłością szczerą i bardziej traktuję je,
jako „dzieła sztuki”. Nie uważam, że obraz jest cenniejszym dziełem niż piękne
ubranie. Mówię o pięknych ubraniach – takich, które powodują u mnie zachwyt i
wzbudzają miłość do projektanta i wykonawcy. Dlatego często kupuję ubrania, jak szalona kolekcjonerka zagracając coraz to nowe przestrzenie i często nigdy
ich nie nosząc. Ale… w domu… w pracowni, ubrania moje przypominają stylóweczkę bezdomnego. Nie dość, że często poszarpane, upaprane farbami,
śmierdzące olejem lnianym, pewnie zamieszkują je różne pasożyty, bo nasze
zwierzaki, szczególnie Spineczka przygarnięta przez moją córeczkę ze schroniska
(zdobyła jej wrażliwe serduszko, bo była najbardziej oblepionym odchodami
innych, większych piesków, podeptanym psim niemowlaczkiem). Spineczka
natychmiast po przyniesieniu do domu nowego ubraniowego nabytku postanawia je
udomowić i niepostrzeżenie używa pięknego dzieła sztuki jako swojego nowego
posłania i jest w tym rytuale przeurocza, że nie można jej wyciągnąć dzieła
spod pięknej niewinnej mordki. Często też pieczołowicie i z ogromnym
zapamiętaniem zakopuje swoje zdobycze w moje zdobycze ubraniowe. Kiedy
zbiorę siły, żeby uporządkować, choć parę ubrań, odkrywam skarby. Spineczkowe stare, wyschnięte bułki lub kości
sztuczne, ukryte na czarną godzinkę przez zapobiegliwą, cudną suczkę z
powiewającym na wietrze, charakterystycznym ogonem konika, choć bez wiatru
ogonek też dzielnie powiewa.
Spineczka |
Spineczce ewidentnie
ubrania dodają poczucia własnej wartości. Z drugiej strony – skąd jej
zainteresowania ciuszkami? Może poprzednie wcielenia wywarły piętno… Sorki,
zboczyłam z tematu.
Więc… w mojej pracowni ubrania rządzą się swoimi prawami.
Kocham moje podarte, przypalone (bo często wygrzewam pupę przy kominku)
niepierwszej czystości ubrania. Często w mojej małej pracowni jest zimno, więc
czasami kupuję takie same swetry w dobrej cenie i zakładam kilka na siebie...
Psy Spineczka i Dziewczynka oraz kotka Bąbelina |
… żeby przetrwać zimę, a w moim kominku, który bardziej
przypomina blaszaną „kozę” lub część parowozu, kojarzy mi się często z jakimś
urządzeniem służącym do palenia i ogrzewania nieziemsko zimnego pociągu, którym
kiedyś podróżowałam po Rumunii, chyba za czasów panowania strasznej rodziny
Ceausescu – otóż w moim kochanym kominku wielokrotnie nie mogę napalić, ponieważ
otaczają go szczelnie piętrzące się obrazy, które gdzieś są przewożone,
aktualnie malowane, potrzebne, a potem nie ma siły powtykać je do magazynku lub
do innych przechowalni.
I teraz mogłabym opowiedzieć o piętrzących się trudnościach
w wynoszeniu obrazów do magazynku, ponieważ inne – cudne zwierzę uczyniło
sobie ze świątyni przechowywania sztuki – dużą na ile chwilowo jest przejścia w magazynku często uczęszczaną kuwetę, o zgrozo… ale nie będę odchodzić od
tematu, który pogrążył mój umysł w pierwszych dniach pobytu w Larnace…
Ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze