Za rękę z wewnętrznym dzieciakiem
"Każde dziecko jest artystą. Wyzwaniem jest pozostać artystą, kiedy się dorośnie."
– Pablo Picasso
Lusia żachnęła się i roześmiała, kiedy spytałam wprost, o jej wiek. To nie ma żadnego znaczenia, to nie ma wpływu na nic. Zwłaszcza, jeśli przez całe życie pozostaje się trochę dzieciakiem. I nie chodzi bynajmniej o niedojrzałość - raczej o nieustanną zdolność zadziwiania się i zachwycania światem, o umiejętność beztroskiej zabawy, o tworzenie trwałych przyjaźni z ludźmi młodszymi o dwadzieścia parę lat. To właśnie ten przypadek.
Chodzi także o pewną wyrozumiałość wobec siebie i innych - o wrażliwość i zdolność opiekowania się "wewnętrznymi dziećmi", które, mimo upływu czasu, w nas zostają.
Lusia je zauważa. Dzieci z niedosytem miłości, głodem uwagi, trochę bezbronne, trochę bezradne. Nawet u tych, którzy dorastali w atmosferze troski i uznania... Bo przecież nie ma tak całkiem dobrych domów, ani tak całkiem szczęśliwych rodzin.
Efekt? Rzadko słyszę tyle komplementów, co w pracy :)
Równie ważne, by umieć opiekować się sobą. W przypadku Marioli - to nieustanny wysiłek, codzienne poszukiwania. Setki wykładów o motywacji, książki, terapie (tradycyjne, alternatywne i te zupełnie odjechane), które mają załagodzić "ból istnienia", ukoić delikatny organizm i pomóc zasnąć (Lusia cierpi na bezsenność niemal od dwudziestu lat).
Aby tworzyć trzeba nieustannie pozostawać w kontakcie ze swoimi emocjami. Z różnymi poziomami percepcji, z różnymi warstwami świadomości (czy aby na pewno świadomość ma warstwy? Mam nadzieję, że jakiś fachowiec-freudysta w razie czego mnie poprawi), szukać równowagi. Pomiędzy rozpaczami, a zabawą, adrenaliną i rozsądkiem, i tak dalej... Umieć poruszać swoje nastroje, jak wahadło, wpadać w wir życia, wydarzeń, a później (by pozostać na siłach emocjonalnie) w porę się zatrzymać. Mieć się czego złapać. Wziąć za rękę wewnętrznego, rozhisteryzowanego dzieciaka i zabrać go na kakao.
Emilia Dadan