„Jesteś naszą polską Georgią O’Keeffe”
Georgia O'Keeffe. 1918 rok. Zdjęcie Alfred Stieglitz. |
"Jesteś naszą polską Georgią
O’Keeffe”- powiedziała do mnie Tatiana Wojda, właścicielka galerii znajdującej
się na Starym Rynku w Łodzi. Bardzo urokliwa i zupełnie zapomniana, piękna
część Łodzi z ogromnym potencjałem rozwoju i ciężarem historii.
Nie studiowałam historii sztuki
tylko architekturę i urbanistykę, więc niestety nie wiedziałam, czy jest to
komplement nobilitujący moją twórczość? Tak podejrzewałam... i bardzo spodobało
mi się nazwisko, niestety nieznanej artystki. Po przyjściu do domu zapoznałam
się oczywiście z genialną osobowością i twórczością najsłynniejszej artystki XX
wieku- Georgii O’Keeffe. Fakt, jesteśmy podobne... na pewno nie osobowością,
ale nasza twórczością- TAK!!! Przeskalowane do gigantycznych obrazów kwiaty...
zniewalające swą doskonałością... czarujące... hipnotyzujące... zwabiające...
żyjące, bo całym swoim jestestwem pragną podziwu... zwabiają... widzą... wabią,
więc „ŻYJĄ”...
W kwiatach Georgii od zawsze
doszukiwano się kojarzeń z seksualnością człowieka, porównując rozchylone
wnętrze do wabiącej waginy, a dumnie sterczące pręciki utożsamiano z narządami
męskimi... „Wszyscy przecież już wiedzą, że te przeskalowane kwiaty to tak
naprawdę intymny portret kobiety i jej erotycznych fantazji, rozłożony kielich
równa się wagina, a pręcik to penis. Autorka najpierw potwierdzała: Myślę, że
w kobiecie jest tajemnica, którą może odkryć tylko kobieta, i zaraz
zaprzeczała: Jeśli ludzie w moich pracach widzą tylko erotyczne symbole, świadczy
to tylko o tym, że jedno im w głowie.”[1]
Jimson Weed / White Flower No. 1 - obraz sprzedany za 44,4 miliona dolarów, najdroższe stworzone przez kobietę dzieło sztuki w historii. |
A u mnie? Ileż to razy słyszałam
o ogromie plemników zabiegających o względy purpurowych maków omamiających swą
doskonałością. Czy miałam jakiekolwiek wizje erotyczne malując „pędzące
plemniki”? Oczywiście, że nie - maluję tak, by sprawić przede wszystkim SOBIE
jak największą przyjemność z samego procesu twórczego, jak i z „efektu
końcowego” dzieła skończonego... Maluję tak... BY OBRAZ DAWAŁ MI JAK NAJDŁUŻEJ,
A CZASEM WIECZNIE, UCZUCIE NIEKOŃCZĄCEJ SIĘ PRZYJEMNOŚCI, RADOŚCI, POCZUCIA BŁOGOŚCI I ZACHWYTU. Niestety nie
zawsze się to udaje... ale na szczęście często... Podobno ludzi najbardziej
motywują do każdego działania nie pieniądze, nie słowa, nie zaszczyty... ale
przyjemność, szczęście, zadowolenie... nawet jak maluję na jakieś konkretne
zamówienie, to praca i efekt daje mi szczęście, oczywiście nie zawsze, bo
czasem jestem bardzo przemęczona, gdy zapracowuję się „na śmierć” i przez kilka
dni nie wychodzę z malutkiej,
śmierdzącej farbami i olejem, zagraconej do granic niemożliwości
pracowni, lub gdy jestem nieprzytomna kilkanaście dni z rzędu... a muszę
malować, bo przekroczyłam termin a pieniądze niestety się skończyły.
Mak, 70x100 (cm) |
Uwielbiam kwiaty, wszystkie... i
te powszechnie uznane za piękne - i te szlachetne, arystokratyczne dumnie
podnoszące głowę, świadome swego piękna i dostojeństwa, rozbrzmiewające feerią
kolorów, i tych danych od Stwórcy... i tych, gdzie w Boga pobawił się człowiek.
Uwielbiam też te niedocenione, uważane za „chwasty” z drobnymi, często
mikroskopijnymi płatkami, jak przepięknej urody kobiety nigdy niewidzące swojej
urody, bo w czasopismach lansowane są tylko młode, długonogie po
photoshop’ie... a tak bardzo zdobią naszą planetę.
Beżowy zachwyt, 120x108 (cm) |
Kwiaty mnie hipnotyzują,
sprawiają że życie jest piękniejsze, choć dusza moja wybrała je, jako powalająco trudne do
przeżycia. Są tak delikatne, tak aksamitne, tak kruche i nietrwałe, że trzeba
śpieszyć się z podziwem nad cudem ich nietrwałości. Kiedyś w jakiejś mądrej
książce przeczytałam, że roślinki ze sobą ROZMAWIAJĄ, nie jestem pewna, ale na
pewno ja do nich przemawiam jak najczulej sławiąc ich piękno, urodę i zapachy
sprawiające rozkosz. niestety nie jestem doskonałą ogrodniczką... ale każdej
wiosny wsiadam na swój bardzo „przetyrany” ukochany rower i pędzimy (ja i
rower, on też ma radochę) po pierwiosnki, stokrotki, niezapominajki na łódzki
ryneczek. Moja ukochana córeczka, zarażona od dziecka miłością do kwiatów,
znosiła z pobliskich, opuszczonych działek, najpiękniejsze twory dzikiej,
prawdziwej przyrody, tworząc przepiękne bukiety, niedoścignięte przez najlepsze
kwiaciarnie światowej sławy...
Dużo podróżuję... wcześniej pisałam ten artykuł w samolocie lecąc do Splitu, zafascynowana artykułem o Georgii O’Keeffe w Harper’s Bazaar „Kwiat jej sekretu”... następnego dnia wylegując się na plaży... teraz siedząc na ławeczce w porcie w Splicie piję piwko i oczekując trochę nieprzytomna, bo słabo spałam ciągle budzona przez złowrogie dźwięki atakujących pewnych zwycięstwa komarów. I kilka razy podejmowałam próbę pójścia na dworzec autobusowy z powodu wielkiego „przymulenia” mózgu... ale przyjemność posiedzenia na przepełnionym deptaku z widokiem na port i jakby perspektywa popłynięcia taksówką wodną, na którą musiałam poczekać tylko 4 godziny, sprawiła, że siedzę, piję piwko i delektuję się światem z Georgią w myślach...
Fale fuksji, 80x120 (cm) |
Dużo podróżuję... wcześniej pisałam ten artykuł w samolocie lecąc do Splitu, zafascynowana artykułem o Georgii O’Keeffe w Harper’s Bazaar „Kwiat jej sekretu”... następnego dnia wylegując się na plaży... teraz siedząc na ławeczce w porcie w Splicie piję piwko i oczekując trochę nieprzytomna, bo słabo spałam ciągle budzona przez złowrogie dźwięki atakujących pewnych zwycięstwa komarów. I kilka razy podejmowałam próbę pójścia na dworzec autobusowy z powodu wielkiego „przymulenia” mózgu... ale przyjemność posiedzenia na przepełnionym deptaku z widokiem na port i jakby perspektywa popłynięcia taksówką wodną, na którą musiałam poczekać tylko 4 godziny, sprawiła, że siedzę, piję piwko i delektuję się światem z Georgią w myślach...
Właśnie przypłynęła moja wodna
taksówka i trochę buja mnie i wieje, ale jestem szczęśliwa. Na deptaku w
Splicie zauważyłam osobliwego sprzedawcą sznurowadeł, który jako jedyna osoba,
podczas mojej dzisiejszej wizyty w tym mieście, zrobiła na mnie wrażenia. Pan
siedzi, przysypiając przy swoich dumnie zwisających różnorodnie kolorowych
sznurowadeł, a obok ma zestaw ekskluzywnego czyści buta i tak zupełnie „na
luzaku” oczekuje na potencjalnego „elegancika” z zakurzonymi butami... bo
„ubłoconych” na ekskluzywnym „deptaku” w Splicie nie da się posiadać. Umilając
sobie oczekiwanie na „Okurzonego” lub
„Gubiciela Sznurowadeł”, bądź szalonego kolekcjonera sznurowadeł splickich...
więc pan umilając sobie drzemkę, delektuje siebie i przechodzących nędznych
„klapkowiczów” piosenką trochę zapomnianą ale pewnie przywołującą u pana
„drzemiącego czyścibuta” czas młodości a może świetności firmy... bo może
kiedyś było moc dżentelmenów w przykurzonych lakierkach w szpic. Właśnie takie
„szpicówki” długonose posiada mój kolega Robert. Gdy spytałam go, czy nie
wykopał ich z jakiegoś grobowca, oburzony poinformował mnie, ze to najnowszy
szyk nowego gustu i elegancji męskiej... a ja inne buty oglądam w programie
Horodyńskiej i Jacykowa, ale może to dopiero przyjdzie i Robert wyprzedza
epokę.
Komentarze